poniedziałek, 7 listopada 2011

barany

cósz cusz curz córz.....
czas goni ,a mnie goni czas....jestem zła ,ze nie mam czasu na swoje przyejmności ,cisze,spokój....ale co ja mogę....
.....w sobotę chciałam gotowac z menszem i dziecmi.....zakupy jakos poszły ,z dwoma zgrzytami...musiałam uruchomić zasoby wszystkiej mojej cierpliwości względem mojego starego....bo nie chciałam sobie pospuć wolnej soboty....praktycznie szalał i latał po markecie ,bo wszystko co włożyłam do koszyka było złe....
przy nabiale spotkałam jego kuzynkę i z lekim usmiechem powiedziałam,że ma pierdolniętego kuzyna ,na co ona ze zrozumieniem zamknęła powieki słysząc z tyłu nawoływania swojego chlopa:Alka chodz nie ma czasu....
w kuchni każdy miał swoją rolę ,oczywiscie główną monsz....
i już prawie zaczęło się gotowanie,już prawie witalismy się z owieczką....a tu w drzwiach stanęła moja matka....
odrazu wcisnęła się w za kuchenny stół i zaczęła zadawać pytania...wydaje mi się ,że było ich tysiąc ,może dwa....
syn wykorzytując okazję ,myknął z kuchni....młoda wytrzymała krojenie pomidorów ,nie wytrzymała krytyki swego ojca,więc wyszła....przeciez on robi najlepiej....wszystko kurwa....
matka nadal zadawała pytania ,on tą cebulę kroił i odpowiadał na nie urochamiając swoją głupotę calkowitą....
zrobiłam sobie kawę ,owinęłam się ciepłym swetrem i wypiłam ją na tarasie....niech sie szarpią.....
ona chciała dobrze,bo niby on dokuczliwy ,chociaz ona tez niedłużna....
matka wybiera sobie godziny wizyt w naszym w domu zawsze w najmniej odpowiednim momencie....
zawsze wie najlpiej....i zawsze uwielbia ścierać się poglądami z moim menszem....
cóż....
obiad był pyszny....ale ogólnie miałam to w dupie....
dla mnie najwazniejsze ,żeby moje dzieci były szczęsliwe....
......ani slowa nie powiedziałam ,ani menszowi ,ani mojej matce....
oboje liczyli ,że powiem.....
szkoda mi życia na szarpanie się z branami....amen