piątek, 21 maja 2010

budziokom smierć

ale sie stęskiłam za siecią...tęsknotą prawdziwą....tydzien charówy i ani chwili dla siebie...
i wkoncu wolny wekeend i budzikom śmierć!

....ogólnie wszyscy w pracy juz wiedzą ze Danka jest hujem( co mnie cieszy ,bo myślałam,ze tylko ja mam takoweż odczucia)...a jej psiapsióła chyba jeszcze ją nakręca...chociaż osłabła w ostatnich dniach widząc,ze nie chcemy żadnej chorej rywalizacji...żależy nam wszystkim na tej pracy...no ale ,jak mówi stare przysłowie:sama siebie nie przeskoczysz...chocbys sie w locie zesrała...
ja postanowilam nie wchodzić w żadne konflikty ,nie knuć i nie wnikać....chociaz jak to ja zawsze powiem o trzy zdania za dużo....
niektórzy zorjentowali sie ze jestem osobą zakręconą i taką wporzo,zeby nie powiedzieć do wykorzystania...ale czy to bedzie na moją korzyść nie wiadomo....nie ma ludzi ,ktorzy sa lubiani przez wszystkich....a najgorzej jak nie polubi cię szef....
...trudno....jak juz nadmieniłam nie mam zamiaru sama siebie przeskoczyć ,zakręcić i zawiązać w miedzyczasie sznurówki....
......na niwie rodzinnej zimna wojna...mozna mi zarzucić wiele, mozna mnie zwyzywać,poniżyć i ignorować....ale jesli kto ruszy moje dzieci to biada!,odzywa sie we mnie dzika lwica z poczwórnymi siekaczami....a tknął je wielki ich pan ojciec....a mój nieszczęsny mąż....i nie daruje mu tego....
on mysli ,ze kazda taka akcja spływa po mnie jak po kaczce...i tu sie kurwa myli...ogólnie rozwalił mnie swoimi złotymi myślami....witki mi opadły i mam gdzies jego trudne dziecinstwo...kogo to?
jesli mu było ciezko ,powinnien robic wszystko zeby nie przytrafilo sie to jego dzieciom....ale on jest na to za tępy....i szkoda wogóle moich opuszków zeby nad tym sie roztapirzać....
jestem typowym rakiem ,rodzinnym ,spokojnym,opiekunczym ,ale jak kogoś znienawidze ,to nienawidze zaciekle....i własnie tak nienawidze faceta z boku...i tak żaluje ze nie mam piątego pokoju...bo w duzym niewygodne kanapy....
...nie wiem co z tym zrobie...jego słowa złamały mnie dość ostro....i dośc ostro złamały moje dzieci....a tego sie nie zapomina....to juz zostaje w środku na zawsze....szkoda ,ze on tego nigdy nie zrozumie -ptasi móżdżek....
....
jutro mamy wielkiego grilla zakladowego...wynajęty jest duzy obiekt...będzie mnóstwo jadła,piwa ,salatek i konkursów...poprostu rozpusta...juz dzis w pracy udzieliła sie atmosfera...i jedna wyskoczyła ,ze trzeba sie na piwo umówić kiedyś....
jak słysze to słowo" umówić na piwo" ogarnia mnie lekkie zwątpienie....
w kazdej pracy w której przebywałam ,miedzy dziewczynami było dobrze do pierwszego umówionego piwa...a potem wszystko sie jakoś psuło....klątwa czy co...?
jutro zabieram dzieci i ide grillować...mam nadzieje ,ze odstresujemy sie całkowicie i uciszymy żal po tym przykrym incydencie...potrzebne nam to bardzo....
,,,,zerkam na moją puszystą podusie...w koncu odespie...na nieprzeczytane ksiązki na nocnej szafce...na masaczkę co lezy i czeka aż ją nałoże....na lekko przesuszone kwiaty na parapecie.......to był ciezki,tydzien...z małą ilością wolnego czasu...ale mam go juz za sobą

na koniec sypnę cytutem ,który mi sie spodobał nagle....
"Kiedy wydaje się, ze już nic nie pomoże, przyglądam się kamieniarzowi, który sto razy uderza młotem w kamień, nie powodując w nim najmniejszej bodaj szczeliny. Ale przy sto pierwszym uderzeniu kamień rozpada się na dwoje, a ja wiem, że to nie wskutek tego uderzenia, lecz wszystkich uderzeń razem."
- Jacob Ris


...