środa, 12 maja 2010

pierwszy foch

więc tak...nieco sie wkurzyłam w nowej pracy ....szczerze mówiąc zatrzęsło mną....myslałam,ze nowe kolezanki są inne od tamtych,czyli mniej fałszywe i mniej karmiące się czyjomś porażką....nie ma co obijać w wełne lub w inne nici...takich kobiet nie ma...a że ja jestem głupia ,dobra i wogóle każdemu gwiazdkę z nieba to zawsze mam po dupie....
....pierwszy raz od dwóch tygodni zawitał do nas szef...niemiec ,rodwity aryjczyk blondi świnski o rózowych oczach i niebieskiej polówce ,czy na odwrót....wpadł kiedy własnie zmieniałysmy zajęcie i biurka...ale co bedziemy mu mówić ,ze sie musimy zorganizować i wpadl o dziesięc minut za wcześnie...i ja przy brzegu najbardziej wpadłam mu w oko ,ze działam haotycznie...co miałam mu tłumaczyć,że nie wiem za co się złapać? a on łypie rózowymi ślepiami ,a mi ręce latają....
....nasz przełozony korzystając z tego,ze niemiec odebrał fona( na szczęscie) ,dał nam kilka wskazówek ,względem szefuncia...najlepiej sie na niego nie patrzeć ,nie usmiechac,nie gadać miedzy sobą(bo on rozumie,tylko udaje ze ni fersztejen) i pracować ,pracowac ,pracować....
...juz po fonie jak przyszedł ,mialam swoje stanowisko i wogóle cacy ,ale czułam na sobie jego wzrok,całe dwadzieścia sekund aryjskiego wpatrywania...
i się kurwa pytam ,to po to mój pradziadek zginął na wojnie ,zeby teraz nademną stał niemiec z piorunami w oczach? jeszcze tylko brakowało ,zeby krzyczał:sznela ,sznela....
..na co nam było wygrywac tą wojnę ludziska...jak im zyje sie lepiej ,a my jestesmy u nich parobkami....
...a uj tam pooddychałam głebiej.....wporzo przełożony pocieszył mnie ,że on zawsze sie czepić musi....
......
....po niemcu ochłonęłam ale najgorzej wkurzyła mnie Danka (co za kurwa wiesniackie imie)...która łypała po całym fakcie -dyskretnie swoimi gamoniowatymi oczkami,czy sie pobecze ,czy nie...inne zresztą też,pseudo pocieszaczki....ale powiedzialam se o niuja...nie dam wam tej satysfakcji...z mej twarzy do punkt 14 nie zszedł usmiech numer sześć....albo sie trzymamy razem ,albo nie....pod koniec pracy Danka popieprzyła jeszcze wszystko w papierach...to taka dudła,że jej można mówić ona i tak zrobi swoje i popiepszy...a ze ona popieprzyła ,ja zabralam się do szatni....niech odkręca...i przy wyjściu miała focha...jej pierwszy foch i napewno nie ostatni....ale powiedziałam serdeczne cześć i mam je od tej pory w dupie...wsiadłam do auta pana M.co wogóle wszystkich bab nie lubi,bo go jedna zraniła dogłebnie....
...trzeba powiedziec jasno...w pracy nie ma koleżanek ,zadnej ufać nie ma co,jak nie podpierdzielaczka ,to złosliwa suka...i ogólnie to trzeba dbać tylko o swój tyłek......a szkoda ,bo ja to bym ludziom nieba uchliła...i tyle razy za te uchylenie płaciłam...i moze sie w koncu nauczę( oj głupia ty głupia)....
....az mi się ukrwienie mózgu poprawiło z nerwów...i ogarnęłam chate po pracy...smigam z młodą na aerobik ,póki tam pracuje to se te karnety wybiere...
...jutro moze ubiorę sie inaczej ,i inaczej uczesze ,moze mnie szfab nie pozna...i nie wezmie na celownik....
ja mam urodę żydowskiej-włoszki to moze dlatego...jestem do odstrzału....przykro mi jakoś...bo mi zależy...a jak zalezy to wiadomo ze los z ciebie zadrwi....
....dobra jutro sie zobaczy...a ogólnie sie zobaczy pod koniec czerwca...
a jeszcze wracając do pana M. dzis wioząc nas do pracy przygotował podkład muzyczny...nie tam żadne radio zet...puszczał piosenki,zmieniał,co chwila zerkając w lusterku na moją reakcje...a ja o 5 rano to bym chętnie w ciszy posiedziała....a te piosenki ,co jedna to paskudniejsza...no ale pan M. widać ,ze sie stara...nawet w aucie mniej smierdzialo papierochami...za to waliła jakaś kulka nasączona dzika aronią.....no ale ogólnie 3+....