niedziela, 5 grudnia 2010

kryzys....

tak sobie myśle jedząc bułkę z dżemem popijając gorącą kawą i próbując nawiązać jakomś konwersacje przy stole z osobistym ,nie dlatego ,że czuje takową potrzebę....ale żeby zachować pozory przy dzieciach,żeby jakoś to wyglądało....
jemu nie zależy...bo to kawał gada....nie wiem czy na czymś mu wogóle zależy.....i nie wiem czy zdaje sobie sprawe ,że stan w jaki weszlismy jest nieodwracalny....myśli,że będę mu tak nadskawiwać ,wie ,że mi zawsze zależało na cieple domowego ogniska ,na tym zeby dzieci byly szczęsliwe.....nie zauważył przy tym ,że czekam tylko aż się wyniesie.....nie zauważyl jak bardzo cieszą mnie święta bez niego....
jest obrazony ,ze musi pracować....że ma długi które same narobił....obrażony jest na mnie....
......staram się być miła,robić tą swoją niewinna minę....jednocześnie cały czas myśląc ,jak z tej sytuacji wybrnąć i kiedy w koncu sobie pojedzie....
........nie mogę podskoczyć i powiedzieć mu tego wszystkiego co mi na duszy leży ,bo mi urwie subwencje....to nic ,że całe idą na wychowanie naszych wspólnych dzieci....urwie i ma to w dupie....bo to dupek taki.....
....musze obrać jakiś plan ,czegoś się trzymać....jestem jeszcze młoda chce żyć,chce kochać ,chce się smiać....nie mogę pozwolić ,żeby mi zabrał reszte zyciowego optymizmu....
musze się czegoś chwycić....
......