wtorek, 21 maja 2013

zasady

młody właśnie załatwił sobie prace dorywczą....

chodzi aktualnie na praktyki ,ani troche nie związane z muzyką...(chociaż  może troche)

i aktulanie ćwiczy chwyty piosenki : -żono moja!!!


rozbrzmiewa po całym domu ,aż noga chodzi....
chociaż mam tej piosenki serdecznie dosyć....mieszkam przecież obok domu weselnego.....





mój syn-facet który uwielbia de Doors i Nirvane i wielką divę J.Joplin gra teraz :---żono moja.....

twierdzi ,że żadna kasa nie śmierdzi....mu kasa do szczęścia nie potrzebna ,bo po to ja tyram ,żeby było....ale on twierdzi ,że dla samej ideii.....

nie popieram ,nie jestem za tym ,żeby dzieciak ,(bo jeszcze dzieciak) - musiał w wolnym czasie,w wakacje zasuwać od rana do wieczora za marne groszę...

uważam ,że rodzice mają obowiązek zapewnienia  swojemu dziecku beztroskiego dzieciństwa i   lat młodzieńczych też..... .....

mój dziadek twierdzi ,że babcia urodziła mojego wujka odrazu z przeznaczeniem do pracy w polu....a ze w polu roboty było masę ,musiała za rok urodzić drugiego wujka.....i tyrali na tym cholernym polu od 10-tego roku życia....

potem  zostali typowymi urzędasami ,którzy szerokim kołem omijają wieś.....

i też nigdy swoich dzieci nie wyganiali w wakacje ,do sezonowych prac ,by im  kształtować charakter.....


banialuki o odpowiedzialności i poszanowaniu kasy można sobie o kant dupy wytrzeć....

jak byłam młoda ,mama nigdy nie goniła mnie do "dorabiania w wakacje"....pamiętam tą gadaninę sąsiadek ,że ja nic nie pomogam....

pomagałam w domu ,sprzątałam ,dbałam....ale bez przesady....

wakacje miałam beztroskie ,a na drobne przyjemności dostawałam od rodziców....
i nie wyrosła ze mnie snobka....
teraz pracuje uczciwie ,płacę podatki i daję radę...bo musze ,bo tak trzeba...doceniam to co doceniać trzeba.....

ale na wszystko jest czas....

nie wymagam od swoich dzieciaków ,szczególnie od syna ,żeby dokładali do budżetu domowego....bo jeszcze się "nadokładają".....jeszcze ich życie "popieści"......

no ale młody chce sie sprawdzić....a  za pierwszą kasę kupi mi coś na dzień matki....(tak stwierdził)

moje zasady poszły sie bujać...

najbliższa impreza już w sobotę....będzie grał na weselu....całkiem niedaleko ,więć pójdę posłuchać....
usiadę sobie pod płotem i będę jak zawsze ryczeć na każdy dzwięk gitary ,wygrany sprytnymi palcami mojego syna....


apropos prezentu na dzien matki....z córą i jej psiapsiółą zwitalismy do perfumerii......młoda się rzuciła i zaproponowała mi tzw. prezent świadomy ,czyli perfumy czyli Angel.....

ja włożyłam do koszyka cos dla swojej mamy ,parę bzdetów....
w trakcie szukania koloru lakieru do paznokci ,młoda dostała ważny telefon i wybiegły z jej rudą psiapsiółą ze sklepu....i zostałam tak w kolejce z turkusowym lakierem w ręku i  dwoma flakonami perfum w koszyku....
zapłaciłam....znaczy sama sobie kupiłam prezent?
no ale przynajmniej mam wymówkę....

młody będzie zawodzić na weselu całą noc : żona moja ....
żeby kupić mi coś na dzien matki.....

za to młoda uda ,że  za pachnidło "Angela" ,zapłaciła....i że przez to biedna  będzie jak mysz....

i tak moje zasady zwyczajnie się bujają....


.....

a tak w ogóle mam cholerny katar....

nie jem chleba juz drugi miesiąc....i spadły mi "boczki"....

perspektywa wolnej soboty trzyma mnie przy życiu.....

i mam dosyć bzdur Macierewicza....dlaczego znów nawiał z Tworek?